George Nakashima i live-edge, czyli stylowy stół na taras

Jeśli masz ochotę spędzić jeszcze kilka wieczorów ze znajomymi, rodziną, albo zupełnie sam w ogrodzie, to najbliższe dni i tygodnie będą na to ostatnią szansą. Później zacznie się półroczna zima i outdoorową aktywność towarzyską trzeba będzie zawiesić na kilka miesięcy.

A jeśli to faktycznie ma być jedna z niewielu okazji w tym roku, warto, żeby było stylowo. Stąd też pomysł na zbudowanie prostego stołu na taras, albo do ogrodu. Prostego, ale gustownego, bo utrzymanego w stylu live-edge.

Grzegorz ze Stanów, czyli meble ze smakiem (i krawędzią)

Ojcem (nawet nie tyle chrzestnym, co prawdziwym – biologicznym) popularnego dzisiaj stylu w meblarstwie zwanego live-edge jest George Nakashima – amerykański architekt żyjący i tworzący na początku XX wieku. Jak to zwykle bywa w biorgafiach zdolnych i bezkompromisowym artystów, George odebrał solidne wykształcenie (tutaj lekko się do siebie uśmiecham, bo solidne wykształcenie nijak pasuje mi do uniwersytetu w Stanach), żeby po uzyskaniu tytułu magistra rzucić wszystko i popłynąć parowcem w podróż życia.

Źródło zdjęcia: http://blog.360modern.com/george-nakashima-master-organic-modernism/2017/07

Jakie to szczęście, że u nas ten śrdek transportu jest mało popularny, bo w innym przypadku Bieszczady musiałyby się zmienić w Wenecję. Źródła mówią, że powłóczył się trochę po Francji, trafił do Afryki, lądując ostetcznie w kraju rodziców, Japonii. Gdzieś po drodze, w niezbyt przyjemnych okolicznościach wojennej zawieruchy poznał swojego mistrza, od którego nauczył się japońskiego, tradycyjnego stolarstwa. Późniejsze życie to zasadniczo pasmo sukcesów, a jego zwieńczeniem jest utrwalenie na kartach historii rzemiosła niepowtarzalnego stylu pana Nakashimy. Nie mam pojęcia jak pan George znajduje mój projekt, ale na wszelki wypadek na tym akapicie zakończę przywoływanie jego nazwiska – na wypadek, gdyby mu się jednak nie spodobał. Bo nie mam ochoty na spotkania III stopnia z jego duchem.

Źródło zdjęcia: http://blog.360modern.com

 

 

Moja wersja live-edge, czyli budżetowy projekt

Jednym z wyznaczników stylu opisywanego powyżej, było wykorzystywanie w projektach tzw monolitów, albo fosztów, czyli wyglądających na surowe i naturalne desek, których wykończenie sprowadza się do pracy jedynie nad płaszczyznami – w nienaruszonym stanie pozostają krawędzie. Motylki łączące pęknięcia desek, które zapewne już gdzieś widzieliście, to też wyznacznik stylu live-edge, ale tego u mnie zabraknie. Zależało mi bowiem na maksymalnym ograniczeniu użytych w projekcie narzędzi – bo żeby wykonać taki stół, wystarczy wam ukośnica, wkrętarka i szlifierka. Do tego garść wkrętów, trochę kleju i coś do zabezpieczenia mebla.

Potrzebne materiały, czyli bez tartaku się nie obejdzie

Stół jest zbudowany z drewna olchowego – bo akurat takie miałem pod ręką. Olcha dość dobrze znosi warunki atmosferczne, więc do mojego projektu jest ja znalazł. Na etapie wymyślania projektu miałem pewną zagwozdkę – nie chciałem klasycznego rozwiązania z czterema, prostymi nogami oraz blatem zamocownym do oskrzyni. Mogłem więc nogi zbudować na kształt litery A, albo X. Ostatecznie wybrałem tę drugą wersję.

Jest prostsza i wygląda nieco lżej – przynajmniej tak wydawało mi się na początku. Prostota projektu polega także na tym, że potrzebujemy dwa rozmiary materiału – w moim projekcie 70x30mm na konstrukcję nóg i trzy deski z oflisem – w moim przypadku o grubości 25mm. Taki materiał znajdziecie bez problemu w tartaku – wiele z nich świadczy usługi cięcia i strugania drewna, więc wszystko sprowadza się do wyboru deski, a następnie odebraniu gotowego materiału.

Cięcie, cięcie i jeszcze kilka cięć

Do wykonania stołu – jak wspomniałem wcześniej – wystarczy nam tak naprawdę tylko ukośnica. W pierwszej kolejności docinam wszystkie potrzebne elementy na długość, a końce zacinam pod kątem. Łączenie nóg mógłbym na upartego zrobić prościej, ale wówczas góra i dół nóg nie byłyby w jednej linii. Korzystając z możliwości wykonania na ukośnicy wpustów, wycinam w obu nogach oznaczoną ilość materiału, a następnie składam i skręcam nogi – blokadę do cięcia na zadaną głębokość lepiej widać na zdjęciach z poprzedniej części Akademii, w której opowiadałem o ukośnicy DED 7745.

Blat mojego stołu składa się z trzech desek. W tartaku wybierałem te z oflisem, czyli fragmentami kory. Celowo nie wyrównywałem tej krawędzi, a jedynie zdjąłem z niej korę i zeszlifowałem delikatnie odsłoniętą krawędź.

Trzy elementy blatu łączę od spodu poprzeczkami – drewno będzie pracowało, więc przyda się mu dodatkowe mocowanie. Wszystkie krawędzie elementów załamuję specjalnym frezem. Po co to robię? Z kilku powodów.


Meble ogrodowe mają chyba jednak nieco cięższy żywot, niż, np. stoł w jadalni. Mniej dbamy o to co i w jaki sposób na nim kładziemy. Dlatego też ostre krawędzie są narażone na uszkodzenia. Druga sprawa to woda – po deszczu krople zbierają się na krawędziach drewna. Jeśli są załamane, odrywają się i spadają.

Stole, ja ciebie wykończę!

Pozostała nam najprzyjemniejsza, ale też dość trudna część projektu. Przyjemna, bo lekka i łatwa, a skomplikowana, bo wymagająca wiedzy na temat chemii stolarskiej. Do wyboru mamy całą  masę środków i preparatów – impregnaty, oleje, lazury i lakiery. Wybrałem klasycznie, czyli lakier dedykowany na zewnątrz. Przed ostatecznym wykończeniem możemy nasz stół potraktować jakimś impregnatem grzybo i insektobójczym. Bedzie nam dłużej służył.

Video tutorial:

 

Czym jest Akademia? To cykl poświęcony majsterkowaniu. Będę w nim opowiadał o narzędziach, projektach i własnych doświadczeniach. Podzielę się z Wami swoimi patentami – autorskimi, albo podpatrzonymi u bardziej doświadczonych.
Materiały z cyklu Akademia Pana Fleksa będą ukazywały się raz w tygodniu. Patronem cyklu jest Dedra.

Znasz poprzednie teksty cyklu? Jeśli nie, nic straconego – poniżej znajdziesz listę i linki:

error

Znajdziesz mnie też tutaj

YouTube
YouTube
Instagram