Garaż, czyli antidotum na złą pogodę i fochy niewiast. Elektryka, cz.1/2
Mężczyźni powinni mieć miejsce, w którym można się wyciszyć, uciec od utyskiwań żon na nienaprawione drzwiczki kuchennej szafki, a od czasu do czasu także wypić piwo, i to na mocy jakiejś specjalnej ustawy. Uprzedzając ruchy ustawodawcy postanowiłem sam zatroszczyć się o święty spokój i kupiłem sobie garaż.
Przyszedł kiedyś w moim życiu taki moment, gdy uznałem, że w piwnicy nie ma miejsca na weki, rowery i inne cuda. Wstawiłem więc prosty stół, zjadłem wszystkie dżemy i buraczki w occie, zamontowałem kawałki płyty wiórowej, która dzielnie służyła mi za półki i zaniosłem tam niemal wszystkie narzędzia, jakie znalazłem w domu. Ale nie oszukujmy się. Piwnica o powierzchni 3 metrów kwadratowych to coś takiego, jak kąpiel w Bałtyku w slipach kupionych w „5-10-15”. Niby pomieści więcej, niż mogłoby się wydawać, ale na dłuższą metę jest niewygodna.
Po kilku ładnych latach podjęliśmy wraz z Panią Fleksową decyzję o przeprowadzce. O ile jednak budując dom od podstaw możemy wszystko zaplanować tak, jak tego chcemy, w przypadku mieszkania nie zawsze jest tak łatwo. Ponieważ nie chciałem wyjeżdżać z Poznania, a ceny domów w mojej dzielnicy zaczynają się od około 700 000 złotych, pozostało nam szukać jakiegoś fajnego mieszkania. Po kilkutygodniowych poszukiwaniach trafiliśmy na miejscówkę, która oprócz fajnych czterech kątów miała w pakiecie także garaż. Myśl o tym, że w końcu będę mógł wstawić tam ukośnicę, a nikt z administracji osiedla nie zadzwoni do mnie i nie będzie próbował przekonywać, że piwnica to nie miejsce na piłę (zazdrośnicy!) nie opuszczała mnie przed ładnych kilka tygodni.
Mój garaż ma tę zaletę, że znajduje się na zamkniętym terenie, a dodatkowo, od pozostałych miejsc parkingowych dzieli go dodatkowa brama i murowane ściany. Ponieważ miał jednak wady, tegoroczne wakacje stanęły pod znakiem rozmaitych przeróbek. Na pierwszy ogień poszła instalacja elektryczna. Bardzo uboga. Każdy z garaży wyposażono w podwójne gniazdko, dwa punkty świetlne i skrzynkę z bezpiecznikami. Już pierwsza próba podładowania akumulatora i naprawy uszkodzonego odkurzacza udowodniły, że:
- dwa gniazdka na cały garaż to kpina,
- dwie żarówki o mocy po 60W na ponad 25 m2 to kpina.
Zabrałem się zatem za modyfikację mojej instalacji. I to właśnie tego będzie dotyczył dzisiejszy post. Założenia były proste. Potrzebowałem gniazdek na przynajmniej każdej ze ścian. Oświetlenie wymagało przeprojektowania, tak, aby dostarczało odpowiedniej ilości światła nad stołem roboczym i poza nim. Zdecydowałem się na oprawy świetlówkowe 2x36W.
Wybrałem zamykane hermetycznie, z uwagi na to, że pomimo wentylacji, w garażu będzie się pewnie kurzyło. W miejscu dotychczasowych oprawek zainstalowałem puszki, a w środku – płytki do podłączenia nowych przewodów. Dalej przewody rozprowadziłem rurkami aż do sufitu. Zgodnie z obowiązującymi przepisami, w garażu położono podtynkową instalację z płaskich przewodów 3×2,5mm.
Pierwszy pomysł był taki, żeby nowe przewody położyć na ścianach i zamocować je za pomocą specjalnych obejm. Ostatecznie jednak wybrałem rurki PCV montowane do ściany w specjalnych uchwytach.
Jeśli kiedyś zechcę coś zmienić, w rurkach będę mógł położyć dodatkowe przewody. Nowa instalacja to także przewód YDYp 3×2,5mm. Lampy podłączyłem cieńszym – 3×1,5mm co przy łącznej mocy i tak stanowi ogromny zapas.
Pracy miałem całkiem sporo, zważywszy na fakt, że najpierw należało rozlokować nowe punkty „na sucho”, a następnie dociąć rurki i przewody, a także powiercić otwory na uchwyty i osprzęt. To był dla mnie także poligon doświadczalny dla nowych narzędzi marki YATO, które udostępniła mi TOYA. Podczas tych kilku dni w garażu pobawiłem się do woli wykrywaczem przewodów, miernikiem uniwersalnym i rozmaitymi ściągaczami izolacji. Większość z nich opiszę wkrótce.
Finalnie w garażu znalazło się w sumie około 12 gniazdek. Część z nich na tablicy nad stołem roboczym, a reszta na każdej ze ścian. Nie będę musiał rozciągać po całym garażu przedłużaczy.
Zamiast dwóch żarówek mam teraz dwie lampy po 2x36W każda. Zużycie energii jest podobne. Poprzednio przy stole miałem około 250 Luxów. Teraz: ponad 400.
Jeśli będziecie kiedyś walczyli z podobnym projektem, pamiętajcie o kilku ważnych zasadach:
- napięcie w gniazdku sieciowym to nie jest Biały Miś na Krupówkach, na widok którego co najwyżej zesikasz się w majtki. Ono zabija. Więc miej się na baczności! A jeśli czujesz, że to ponad Twoje siły, skorzystaj z usług fachowca.
- wszystkie prace elektryczne wykonuj przy odłączonym zasilaniu – najlepiej wyłącz bezpieczniki,
- w wilgotnych pomieszczeniach stosuj hermetyczne gniazdka, puszki oraz oprawy.
- do prac przy elektryce używaj tylko i wyłącznie certyfikowanych i bezpiecznych narzędzi,
- jeśli nie chcesz spędzić kolejnych dni na wymianie przewierconego przewodu bądź rury, zorganizuj sobie najprostszy wykrywacz przewodów. Kosztuje dużo mniej, niż naprawa uszkodzonej instalacji,
- staraj się stosować pomiędzy poszczególnymi punktami całe przewody. Nie łącz kilku w jeden. Metr kabla kosztuje kilka złotych. Znacznie
więcej,mniej, niż naprawa zniszczeń po ewentualnym pożarze, - zawsze dobieraj przekrój przewodów pod kątem obciążenia instalacji i poszczególnych punktów. Oszczędność na cieńszym przewodzie nie jest warta pożaru instalacji, naprawdę,
- w trójprzewodowych instalacjach stosuj wyłącznie trójżyłowe przewody. Podłączanie neutralnego przewodu do bolca nie jest ani mądre, ani zgodne ze sztuką.