Warsztat majsterkowicza. Ścianka na narzędzia.

Piwnice, garaże, szopy, komórki, albo kuchenne stoły. Warsztat majsterkowicza ma różne oblicza, o czym przekonałem się przy okazji niedawnego konkursu. I pozazdrościłem niektórym majsterkowiczom. Mam teraz ściankę na narzędzia, z którą spokojnie mogę zostać jutuberem. Bo będzie fajnie wyglądała na filmikach.

Domowy warsztat, czyli nieprzerwana ewolucja

Mój garażo-warsztat skończy wkrótce 3 lata. W tym czasie zaszły w nim różne zmiany – większe i bardziej kosmetyczne. Pojawiły się nowe narzędzia, ale również nowe meble. W ostatnim czasie zafundowałem garażowi kolejną kurację. Tym razem liczę na to, że wystarczy ona na długo, bo z każdym miesiącem i z każdą nową szafką mam coraz większą pewność, że teraz będzie już maksymalnie wygodnie, ergonomicznie i na 100%.

Baca, kierpce i…

Kiedy Pani Fleskowa dowiedziała się, że wróciłem z tartaku z bagażnikiem wyładowanym boazerią, śmiechom nie było końca. Garaż – górska chata, rodzinne auto – bryczka nad Morskie Oko. I jeszcze ciepłe kierpce. Tak widziała moje plany.  Tymczasem ja miałem bardzo konkretny pomysł. Pierwszą poważną zmianą była wymiana „tablicy” na narzędzia, nad stołem roboczym. Wcześniej był to kawałek białej płyty, do którego zamocowałem uchwyty i autorskie gadżety do przechowywania narzędzi. Kiedyś było to fajne. Ale jeśli chciałem zamontować jakiś nowy uchwyt, albo wieszak, brakowało miejsca, bo wymyśliłem sobie, że środkowa część płyty ma być czysta – służyła bowiem za tło do zdjęć narzędzi. Dość szybko zrezygnowałem z tej funkcji, bo melamina poszarzała i upstrzyła się różnymi preparatami.

Uciążliwa praworęczność

Dodatkowo popełniłem kilka błędów, spośród których najbardziej dokuczliwym było umieszczenie głównego gniazdka po lewej stronie tablicy – jako, że jestem praworęczny, było to skrajnie niewygodne. Tablica była też stosunkowo mała – lewa część, ta od wiszących szafek, była niewykorzystana, bo poprowadziłem tam rurkę z kablem zasilającym gniazdko. Nie mogłem jej dociągnąć do końca, bo zbyt mocno odstawała od ściany, a dodatkowa grubość boazerii mogłaby sprawić, że z części przegródek nie mógłbym wyciągnąć narzędzi.


Po prawej stronie od stołu, tu, gdzie stoi ukośnica, także marnowało się sporo miejsca. Plan był taki – od samego początku ściany ułożyć boazerię. Zakończyć ściankę aż przy szafce na elektronarzędzia. Dawało to ponad 4 metry przestrzeni do wykorzystania na różności, pomimo, że zdecydowałem, aby na wysokość, ścianka kończyła się jakieś 30 cm poniżej sufitu. Z uwagi na stół dosunięty do ściany, i tak nie byłbym w stanie sięgać wyżej.

Boazeria, czyli góral pełną gębą

Boazerię mocowałem trochę inaczej, niż podpowiada sztuka stolarska. Zamiast przybijać ją poprzez pióro, albo używać specjalnych mocowań, przybijałem ją od przodu, sztyftami 1,2mm. Materiał to świerk, więc pełno w nim małych sęków, pomimo, że samo drewno jest bardzo dobrej jakości. Tych małych gwoździków i tak nie będzie widać. Zresztą, w końcu to tylko garaż i warsztat majsterkowicza. Stelaż, na którym mocuję deski, to pasy płyty wiórowej o grubości 22mm. Dlaczego płyta? Bo mieszkam w Poznaniu, a w Poznaniu nic się nie marnuje. Nawet duża formatka, którą powierciłem na prawo i lewo podczas testowania wkrętarek 😉 Uchowało się jakieś 400x800mm, więc w sam raz na stelaż.

W pasach wiórówki wywierciłem 4 otwory. 3 na kołki rozporowe, a jeden, na sztorc, żeby przeciągnąć kabel do dalszej części warsztatu. W miejscu, gdzie zaplanowałem gniazdka, zostawiłem trochę dłuższy kabel, żeby go później rozciąć.

Na pierwsze fotki z częściowo położonej boazerii Pani Fleksowa reagowała już bardziej entuzjastycznie. Być może pomyślała, że wstawię do garażu grilla i będę dorabiał piekąc oscypki i serwując je z borówką wyjeżdżającym do pracy sąsiadom.

 

Wszystkie połączenia przewodów do gniazdek i oświetlenia zamknąłem w puszkach. Teoretycznie mogłem je schować pod boazerią, ale ograniczała mnie przestrzeń pod stelażem, a ponadto w razie konieczności odłączenia jednej sekcji lamp, musiałbym odłączać główny bezpiecznik na całe oświetlenie. Boazerię pokryłem kilkoma warstwami lakieru bezbarwnego.

Wieszaki na narzędzia, czyli jak wierciłem dziury w desce

Przyszedł czas na powieszenie narzędzi i innych przydasi. Nie chciałem już zbyt przekombinowanych wieszaków, jakie robiłem na poprzednią ściankę. Kupiłem kilka ergoboxów, ale wciąż nie byłem pewien, czy zawieszę je na ścianie, czy umieszczę w nowych szafkach. Zresztą wkrętaki, albo dłuta to raczej nie są rzeczy, które można przechowywać w ergoboxach. Wymyśliłem więc coś maksymalnie prostego. Z sosnowej deski, calówki, przygotowałem dwa odcinki. Rogi zaokrągliłem i wywierciłem w nich rząd otworów. Do ścianki zamocuję je na połączenie kieszeniowe – wygodne i estetyczne.

 

 

 

 

 

Drugą, podobną półkę, przygotowałem na dłuta. Różnica jest taka, że ta na dłuta na oprócz otworów dwa wycięcia. Po to, żeby włożyć tam dłuto szersze niż 26mm, czyli otwór, o który opiera się rękojeść dłuta.

 

Te dwie półki to na chwilę obecną wszystko, czego potrzebuję na narzędzia. W końcu, po latach przechowywania ich i skrzynkach, pudełkach i szufladach dojrzałem do tego, żeby powiesić je na ścianie. Ze starej ścianki zostawiłem sobie tylko uchwyt na miary. Bo go jakoś mocno polubiłem.

W kolejnych wpisach pokażę Wam jak zrobić szafki warsztatowe z płyty OSB.

Wpis powstał we współpracy z producentem skrzynek QbrickSystem, firmą PatrolGroup. 

error

Znajdziesz mnie też tutaj

YouTube
YouTube
Instagram