Strugi ręczne, czyli od czego powinien zacząć każdy stolarz, cz. 2/2
Skoro w poprzedniej części dowiedzieliście się, dlaczego staruszka nie zawsze może być „laską”, czas na powrót do tematu strugów. Dzisiaj będzie o tym, jaki zestaw wybrać na początek. Uwaga – tekst wyłącznie dla narzędziowych nerdów 😉
O tym, że tanie narzędzia są do bani, przekonałem się już kilka razy. Podobnie było ze strugami. Mój pierwszy zakup był tak żenujący, że na samo wspomnienie wstydzę się jeszcze dzisiaj – nie będę o tym przypominał, jeśli jesteś ciekaw, zerknij do pierwszego tekstu o heblach. Na szczęście któregoś miesiąca poczułem ogromną potrzebę wygenerowania dodatkowych kosztów działalności i postanowiłem sprawić sobie porządne strugi. Miałem już wówczas klasyczne, drewniane równiaki, ale marzył mi się Stanley. To właśnie ta firma produkuje do dzisiaj narzędzia, które pamiętają jeszcze czasy pana Leonarda Baileya. Zasadniczo mamy do wyboru dwie linie – klasyczną i premium, czyli SW. Te pierwsze to kilka rozmiarów strugów płaszczyznowych. Ceny zaczynają się od około 200 złotych. Szczegóły znajdziecie tutaj. Są idealne na początek. Za ich pomocą możecie przygotować drewno tak naprawdę wychodząc od materiału wprost z suszarni.
Ponieważ moja inwestycja to miał być sprzęt na lata, a jako, że nie ma mam cierpliwości do licytowania używanych narzędzi, zdecydowałem się na klasę premium i tak w moim warsztacie pojawił się maluch – Stanley No. 12-139
Maluszek ze zdjęcia powyżej to tzw. równiak, czyli narzędzie do wstępnej obróbki. Posiada ostrze z odwróconą fazą, które wygląda tak:
Oprócz tego możemy regulować szerokość szczeliny, a wysunięcie i kąt ostrza regulujemy specjalną śrubą.
Takim strugiem możemy wyprowadzać płaszczyzny, krawędzie, ale także obrabiać drewno w poprzek włókien – to dzięki niskiemu kątowi ostrza. Przy większych projektach, takich jak chociażby mój stół, taki maluch świetnie sprawdza się przy fazowaniu krawędzi.
Jeśli jednak zamierzasz pobawić się w klasyczne stolarstwo unplugged, potrzebujesz czegoś większego. Chociażby tego:
To także Stanley SW, z taką różnicą, że stosuje się go do wykańczania dużych powierzchni. Np. blatów stołów, etc. To model 1-12-137. Podobnie jak mały równiak, posiada regulację szczeliny oraz precyzyjną regulację wysunięcia ostrza. Po co w strugu regulowana szczelina? Im większa, tym większy wiór. W moim przypadku sprawdziło się to przy struganiu klejonki. Przy dużej szczelinie dochodziło do wyrywania włókien. Jeśli w narzędziu można wyregulować szczelinę, powierzchnia będzie wykończona w dużo dokładniejszy sposób.
Moim największym „heblowym” odkryciem jest jednak coś innego. Gładzik KUNZ-a:
Podobnie jak Stanleye, ma korpus wykonany z odlewu. Jest dość ciężki i przyjemnie leży w dłoni. Posiada precyzyjną regulację ostrza, szczelina ma stałą szerokość. Ponieważ wyposażono go w odchylak, jest to, tzw. gładzik, czyli narzędzi do końcowej obróbki.
Praca tym strugiem to prawdziwa przyjemność. Tak duża, że postanowiłem za jego pomocą wykończyć cały blat stołu warsztatowego, a było to naprawdę spore wyzwanie. Pomimo, że Stanley SW to linia Premium, to jednak KUNZ jest jak dla mniej bardziej prestiżowym sprzętem. Uchwyty są matowe – te w SW wyglądają nieco „plastikowo”. Także stopa jest już od samego początku doskonale płaska. Jedyną wadą, jaką zauważyłem w moim egzemplarzu, to luzująca się śruba uchwytu.
Jeśli stoisz przed wyborem narzędzi ręcznych, rozważ klasyczny zestaw: równiak i gładzik. Jeśli będziesz pracował na dużych powierzchniach, przyda ci się coś z długą stopą, np. 12-007. Z uwagi na szerokość noża przygotuj się, że praca będzie wymagała sporej krzepy. Zapraszam do dzielenia się swoimi uwagami na temat strugów. Komentujcie śmiało. Bo jeszcze pomyślę, że jestem jakimś dinozaurem, który używa takiego sprzętu 😉